wracałem do domu codziennie tą samą drogą
mijałem żulernie i tramwajowe tory
zniszczone kamienice
zalanych w trupa pod żabką
schody co dzień były strome inaczej
korytarz walił gównem dzieci sąsiadów, kaszką, zasypką, gotowanymi pieluchami
matki bez wiary, zajęcia i sensu wyrzucały z siebie żółć
pokrywały nią piękne nowe korytarze, boazerie i srebrnoszarą windę
nie trawiły muzyki, gości, światła i wrzasku
nie przełykały tych i innych spraw
znudzone matki swoich dzieci z socjalem na wychowanie
bez celu karmiące piersią zasiedziałe
zakurzone
wredne
*
inżynierowie snuli wielkie plany o porażce dewelopera
młodzi uczyli się obsługi windy
psy znosiły patyki
a ptak na moczarach zdając się mieć w dupie nas wszystkich wrzeszczał co noc
paliłem świeczki o zapachu bonda
w fajce waniliowy tytoń
retsina z lodem dodawała mi siły
kiedy spoglądałem na matki robiące zdjęcia podpaskom przy koszu
kiedy spoglądałem na matki robiące zdjęcia źle zaparkowanym samochodom
kiedy spoglądałem na matki pełen żółci bo wrzeszczy na moczarach ptak
*
malowałem obraz pełen jazzu
słuchałem muzyki
przycinałem rośliny nagromadzone przez lata
matki topiły się w żółci na parkingu wołając
o pomoc
wołały o pomoc inne matki
zarzucały na plecy wykarmione piersi i wskakiwały do rwącego nerki potoku
trzciniaczek świergolił je wszystkie
pyk
pyk
pyk
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz